niedziela, 18 sierpnia 2019

Od Ferishii - nie wszystko złe, co się źle zaczyna?

- I wtedy tata zrobił hoooop i dorwał tego zająca! - Szczeknął malec z przejęciem, rozkładając przy tym przednie łapy, by dodać dramatyzmu swojej wypowiedzi. Próba gestykulacji zakończyła się jednak niezdarnym fikołkiem, który wywołał salwę śmiechu u pozostałych szczeniaków.

- Też kiedyś będę dzielny jak tata. Będę polował na duuużą zwierzynę - kontynuował malec jak gdyby nigdy nic, podniósłszy się uprzednio z ziemi i dumnie wypiąwszy pierś.

- Ta, jasne! - odszczeknął mu inny z gromadki, wyraźnie cieszący się posłuchem u pozostałych. - Chodźcie, idziemy od tej ofermy! 

Małe futrzane kulki oddreptały na chwiejnych nóżkach kawałek dalej, zostawiając przyszłego bohatera zupełnie samego. Uszka wilczka opadły bezwładnie, a w kącikach oczu zaczęły gromadzić się pierwsze łzy.

- Nie przejmuj się, Flint. - zagadnęła malca Ferishia - Twój tata jest naprawdę dzielnym łowcą. A ty nosisz w sobie jego geny. Na pewno mu kiedyś dorównasz. Musisz tylko poćwiczyć.

- W takim razie nie będę tracić czasu! - Pyszczek malca momentalnie się rozpromienił, a krótki ogonek zaczął merdać na wszystkie strony. Jak wystrzelony z procy, Flint popędził w kierunku nakreślonych na ziemi symboli, które miały służyć nauce celności w polowaniu. 

Zadaniem ćwiczącego było doczołgać się do linii i wyskoczyć z niej prosto na narysowany punkt. Ferishia uśmiechnęła się pod nosem, widząc starania szczeniaka. Skradając się, unosił zad o wiele za wysoko, przez co nie mógł przyjąć odpowiedniej pozycji do skoku i nie był w stanie sięgnąć celu. Zaraz mu pomogę, pomyślała wadera, tylko najpierw przemówię do rozumu tej gromadce.

Ferishia bardzo lubiła zajmować się szczeniakami, chociaż w watasze nie brakowało opiekunów i jako alfa wcale nie musiała brać na swoje barki tego obowiązku. Obserwowanie dziecięcych igraszek przypominało jej jednak czasy, gdy sama była ledwie szczenięciem, wiodącym sielankowe życie z matką. Może nie miała wtedy wiele, ale mimo wszystko potrafiła być szczęśliwa. Tak... dzieci każdą sytuację potrafią przemienić w zabawę.

- Ej, wy! - Zakrzyknęła w stronę oprawców Flinta, w jej głosie nie było jednak agresji. - Nie uważacie, że postąpiliście...

Grzmot. Nie, nie grzmot. To było coś o wiele silniejszego. Postawiła na sztorc uszy, nasłuchując.

- Nigdzie się stąd nie ruszać! - Powiedziała stanowczo, wybiegając z pomieszczenia mieszczącego się pod korzeniami starego dębu.

Wystawiła głowę z kryjówki i zobaczyła to. Zbliżało się do niej, nie, rosło, w zastraszającym tempie wypełniając jej pole widzenia...

***

Znów ten sam koszmar. Ferishia obudziła się, jej serce biło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z jej piersi; w uszach czuła rytmiczne pulsowanie krwi. 

Od tego tragicznego dnia co noc nawiedzało ją to samo wspomnienie... wydarzenie, które zmieniło wszystko. Wielka eksplozja.

Kiedy jej serce uspokoiło się, wstała powoli. Czy to skała zrobiła się jeszcze twardsza, czy też straciła na wadze, pozbawiając kości miękkiego oparcia - nie wiedziała. W ostatnich dniach nie próbowała nawet myśleć, skupiając się wyłącznie na przetrwaniu. Każda myśl o jej dawnej watasze, o bliskich, którzy mogli nie żyć, przyprawiała ją o łzy. Spędzała noce w tej ciasnej norze wraz z karaluchami i pająkami, które wydawały się równie zagubione w nowej rzeczywistości jak ona.

Niechętnie wyszła z jaskini, mrużąc oczy, które po chwili zaczęły ją piec od obecnego w powietrzu pyłu. Spostrzegła jednak zarys krztałtu, szybki ruch. Nie czekając rzuciła się na stworzenie. Nie obchodziło ją, że mogło być niebezpieczne. Była tak głodna, że nie potrafiła się oprzeć wizji posiłku. Tym razem miała szczęście. Zatopiła kły w szczurze - śmierdzącym, ukurzonym, ale jednak tłustym i pożywnym. Zwierzę pisnęło cicho. Zdążyło nawet machnąć łapą, zostawiając krwawy ślad na pyszczku wadery, po chwili jednak jego ciałko zwiotczało. Ze smakiem, jakby był to największy rarytas, Ferishia skonsumowała zwierzę, ze smutkiem patrząc na kilka zmarnowanych kropli jego krwi, które wsiąkły w suchą, jałową ziemię.

Już miała wracać do domu, by schować się przed tym zimnym, nieprzyjaznym światem, gdy nagle...

- A niech to szlag! - usłyszała daleki, stłumiony głos. 

Czym prędzej popędziła w stronę, z której dobiegał, przepełniona nadzieją. Od wielu dni nie miała się do kogo odezwać. Gdy znalazła się już na tyle blisko, by widzieć postać, zawahała się, czy się ujawniać. Bądź co bądź, nie wiedziała, czy nieznajomy będzie mieć dobre intencje. 

Zanim zdążyła podjąć decyzję, nieznajomy, mrucząc pod nosem, odwrócił się w jej stronę i dojrzał jej sylwetkę. Zmrużył oczy, oceniając kształt, po czym wypalił:

- Aaa! Wilk!

- Spo... - zaczęła Ferishia. Dawno nieużywane struny głosowe przypomniały o sobie paleniem w gardle. Mimo tego wilczyca odchrząknęła, by oczyścić gardło i zaczęła ponownie, przekręcając głowę na bok, by bliżej przyjrzeć się nieznajomemu. - Spokojnie. Nic ci nie zrobię. 


***
Nieznajomy? Albo nieznajoma?
(zaklepane dla Harbingera)
© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X X X