poniedziałek, 23 września 2019

Od Eredina CD Amphibii

   Obudź się, teraz. Wstań i ukaż się światu. Wstań i pokaż na co Cię stać...
Czarne powieki nagle się otwarły, ukazując tym czerwonokrwiste oczy gada, które jedyne co zauważyły, to mroczną ciemność. Oddech momentalnie przyspieszył, a gdy do jego płuc nie docierał tlen, energicznym ruchem otworzył swe skrzydła, pozbywając się od razu kilogramów piachu, pod którym się znajdował. Wtem jego nozdrza łapczywie chwyciły świeże powietrze, dodając tym energii do każdej partii ciała, by mógł swobodnie wydostać się z piaszczystego dołu. Otrzepał swoje ciało z resztek zaschniętej ziemi i rozejrzał się dookoła, a widok, który zarejestrował, wprawił gada w lekki szok. Głód. To właśnie poczuł Eredin, gdy w oddali zobaczył samotną łanie, a żeby zaspokoić to uczucie, przystąpił do pierwszego polowania po tak długiej hibernacji..
   Teraźniejszość. 
Każdy jego następny dzień był taki sam i śmiało mógłby stwierdzić, że powoli popadał w monotonie. Pomimo licznych lotów nad pobliskim terenami, nie spotkał żadnej żywej duszy, oprócz dwóch wilków, przez które właśnie tutaj się zatrzymał. Czasami z nimi rozmawiał, głównie w celu zyskania kilku informacji czy też przekazania ich psowatym, gdyż w okolicy czai się kilka zagrożeń, które nie można uznać za normalne. Nawet dzisiaj, w dzień dość pochmurny, nadeszła burza, której nikt się raczej nie spodziewał. Pioruny trzaskały jeden za drugim, a deszcz lał tak mocno, jakby ktoś wylał wodę z wiadra, natomiast wiatr zrzucał drobne kamienie ze zbocza gór. To wystarczyło, żeby uziemić smoka na cały dzień w jaskini i nawet pomimo głodu, ten wolał przeczekać taką pogodę, niż się uszkodzić w jakimś stopniu.
Gdy Eredin smacznie drzemał w celu przeczekania burzy, usłyszał telepanie skrzydeł oraz liczne uderzenia o skały, co zdecydowanie nie pasowało do deszczu czy piorunów. Żeby się upewnić, że nie jest to poszkodowany wilk, które zna, postanowił sprawdzić to zjawisko. Ostrożnie wyjrzał z jaskini i stanął na półce skalnej i choć deszcz obmywał jego ciało, wysunął się dalej, czego zaraz pożałował. Jedyne co poczuł, to dosłowne zmiażdżenie od góry, a ból, który temu towarzyszył, był nie do zniesienia, przez co Eredin od razu przyjął atakującą pozycję. Głęboki warkot wydobył się z jego gardła, a czerwone ślepia szukały przyczyny uderzenia, gdyż to nie pasowało do skały czy drzewa. Rozejrzał się w każdą stronę, lecz dopiero po spojrzeniu w dół zauważył, że właśnie tam znajduję się sprawca zamieszania i gdyby był to jakiś dziwny gatunek, Eredin zabiłby cel, lecz widząc tam drugiego smoka, zapomniał o bólu i zszedł na dół po czerwonego gada. Czując, że ten żyje, czarny owinął drugiego smoka mackami własnego cienia, po czym z powrotem wspiął się na półkę skalną, a następnie wszedł do jaskini, gdzie odstawił obcego mu gada. Sam Eredin otrzepał się z wody i sprawdził stan smoka, który posiadał kilka poparzeń oraz zadrapań, lecz nie zagrażało to jego życiu. Jedyne co mógł teraz zrobić, to czekać, aż smok się ocknie. W tym celu gad skrył się w ciemniejszej części jaskini i dosłownie wtopił się w tło, przez co na pierwszy rzut oka był niewidoczny.
   Gdy wyczuł ruch ze strony czerwonego stworzenia, otworzył bordowe ślipia, które zlustrowały obcego osobnika. Okazało się, że była to samica, która dobrze widziała swoje uszkodzone części ciała i choć Eredin nie chciał zwracać na siebie uwagi, musiał delikatnie chrząknąć, żeby uświadomić obcego, że nie jest tutaj sam. Wtem doszło do pokazu siły, w której czarny niechętnie brał udział, gdyż zna swoje możliwości i nie musi tego udowadniać. Dopiero po fakcie stwierdził, że mógł to po prostu zignorować i nadal leżeć w swojej zacienionej części jaskini. 
— Możesz przeczekać tutaj burzę. — rzekł spokojnie Eredin, który zerknął kątem oka na smoczycę.
— Dziękuje.. — odparła zaraz — Wiesz, gdzie się znajduję? — spytała.
— W jednym z bezpieczniejszych miejsc w okolicy. — odpowiedział. — Aktualnie teren niczyj, oprócz tej jaskini. — dodał, generując skupisko ciepło przy jednej ze ścian, przy której zaraz powstało przyjemne ognisko.
Otwarta jaskinia miała ten minus, że chłodne powietrze wlatywało tutaj bez większego problemu i choć Eredin posiada gruby pancerz, ten z czasem odczuwa zimno, którego czuć nie lubi.
— Co Cię wzięło na latanie w taką pogodę? — spytał czarny, chcąc choć trochę zapoznać się ze smokiem, gdyż wiadomo, co dwie głowy, to nie jedna, a dwa duże gady w tej okolicy przydadzą się podczas obrony mniejszych członków "stada".

Amphibia?

wtorek, 17 września 2019

Od Amphibii do Eredina

  Gwieździste acz lekko zachmurzone, nocne niebo trwało tej nocy nad ziemią.
Pewnie nie jednemu w tych czasach zabrałby ten widok dech w piersiach,
jednak nie Amphibii. Zbudziła się ze snu otwierając delikatnie oczy, dwa żółte punkciki
zabłyszczały w ciemności. Ciało smoczy, chociaż pokryte mnóstwem szczelnych, grubych
łusek, jak na zawołanie zatrzęsło się ulegając temperaturze. Wszystko przez chłód nadchodzący
z impetem z uchylonego wejścia do jej sypialni - zardzewiałego od dołu, czerwonego kontenera,
w którym lubiła spać. Był to największy kontener z zastanych przez nią na, o dziwo, w miarę dobrze zachowanym wraku statku towarowego, który sobie przejęła. Warknęła cicho.
Dobrze wiedziała, że nie może się tu zatrzasnąć z powodu braku klamki wyjściowej lub innego narzędzia umożliwiającego swobodne otwieranie i zamykanie.
Powietrze jakby zasyczało w jej kierunku nieprzyjemnie szczypiąc w ogon.
Drugim pomysłem był ogień, ale nie mogła rozpalić go w tym miejscu, ponieważ jego siła stopiłaby metal, a poza tym było tu mało miejsca na ognisko. Młoda nigdy nie lubiła zimna,
w ciągu dnia zrobiła więc co mogła, by ocieplić pomieszczenie. Przyniosła stare koce wełniane znalezione w jednym z mniejszych kontenerów,  wypełniła też kąty igliwiem,
niestety dziś na zewnątrz było chłodniej niż zazwyczaj i nie zdołało to pomóc by spać ze spokojem. Westchnęła a przy jej nosie utworzył się widoczny obłok pary wodnej. Kopnęła w drzwi jedną
z tylnych nóg, otworzyły się z hukiem, a niezadowolona samica wyszła ze swego  pokoju tyłem. Stwierdziła, że się przeleci parę kilometrów dla rozgrzewki. Szybkim ruchem rozłożyła skrzydła, okazała zęby z rozdrażnienia gdy wiatr zawiał w jej stronę przynosząc warstwę kurzu.
Wzbiła się w powietrze zostawiając za sobą jeszcze większą chmurę pyłu
i przyjmując na klatę nieregularne powiewy, ruszyła w stronę gór.
  Nieco zaspana przemierzała wzgórza, ale z równym do oddechu tempem.
Znała te drogę już na pamięć, myślała,że nic nie może jej tu zaskoczyć. Jeszcze kilka metrów
i trafiłaby w swoje ulubione miejsce, jednak niespodziewanie, kiedy zleciała niżej, w prawo po skosie, pojawiła się przed nią wielka chmura burzowa i zaatakowała smoczycę
pięcio milimetrowym gradem. Przysłoniła oczy przednimi łapami, oczywiście grad krzywdy
zrobić jej nie mógł, tylko czuła, że mocno w nią uderza, leciała dalej przed siebie, niestety
znalazła się na linii udarzenia pioruna, dostała cios w ogon, poczuła jakby się palił i spanikowała, przez co straciła równowagę i runęła w dół. Jeszcze chwilę machała skrzydłami chcąc
utrzymać się w powietrzu, ale skoro nawigator wysiadł, musiała wylądować. Gdy chciała wskoczyć na wystającą półkę skalną kolejna błyskawica trzasnęła tuż obok niej,
Amphibia odskoczyła prześlepiona światłem, kamienie ze stropu skruszyły się i posypały w dół garściami. Ostatnie co pamiętała to, że uderzyła w dużą, nieco kanciastą, czarną skałę,
ale coś podejrzanie ciepła była ta skała gdy się z niej osuwała na podłoże...
  Zbudziła się kilka godzin później, około świtu, podskoczyła na sześć łap i dzieżko oddychając zaczęła się rozglądać w obie strony. Nikogo w pobliżu.
Usiadła, ale nie na długo, bo od zada przeszył ją kujący ból aż do ostatniego kolca na ogonie. Burknęła coś jak szczeniak i wstała z powrotem. Wychyliła głowę i uniosła prawe
skrzydło by zobaczyć jak bardzo ucierpiała. Ku jej szczęściu ogon nie był wcale spalony, tylko
trochę napuchł. Już chciała zacząć go lizać, by ukoić uraz, już wyjmowała język, gdy usłyszała
basowe chrząknięcie. Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na skos.  Leżał tam trzy metrowy
osobnik płci męskiej. Czerwonooki smok podrapał się po szyi. Amphibia natychmiast podskoczyła
i zwróciła się ciałem w jego stronę. Niczym kot uniosła grzbiet w górę i ukazała rząd swych
ostrych zębów patrząc na niego z góry. Nieznajomy wstał na cztery łapy i zamachnął ogonem.
Był wyższy od czerwonej o jakieś pół metra w kłębie. Skuliła uszy, ale nie cofnęła się ani na krok. Wpadła na pomysł, wstała na dwie tylne łapy unosząc dumnie resztę kończyn w górę.
Ponownie była wyższa, więc się uśmiechnęła. Przeciwnik jednak nie próżnował, zmrużył na moment oczy jakby oceniając stan smoczycy naprzeciw niego, po czym niespiesznie się podnosząc
także wstał na tylne nogi, pokazując swoją przewagę wzrostu. Smoczyca jak ukazała, tak samo szybko schowała uzębienie lecz tym razem w niezadowolonym grymasie.
Skoro nie wyszło "na stojaka",czas na szerokość! Rozpostarła swe skrzydła, jej smoczą dumę,
odbył się przy tym charakterystyczny szum, rozciągnęła kości delikatnie. I co teraz?
 Skalisty smok kilka sekund po niej pokazał swoje skrzydła, te Amphibii były o tylko cztery  centymetry krótsze, ale wciąż mniejsze. Dziwnie się czuła. W dodatku gdzieś z tyłu głowy przebiegła myśl, że mogła nie wpaść na skałę, ale własnie na śpiącego samca, gdyż na zadowolonego ze swej przewagi wcale nie wyglądał... Odtworzyła sobie w głowie taka scenę i podniosła na niego zawstydzony wzrok. Poddała się, schowała skrzydła składając je od deski do deski
i położyła się przed nim, patrząc w bok, jako przeprosiny za dziecięce zachowanie.
Nigdy wcześniej nie spotkała większego osobnika od niej samej. - Prz... - zaczęła i na twarzy miała głupi wyraz - Praszam - w końcu wypowiedziała. Chyba mocno uderzyła się w głowę...
Samiec usiadł, ciężko westchnął i tylko mrugnął, ale czuła, że oznaczało to: "No w końcu''.
Nastała niezręczna cisza, w dodatku spadł deszcz, porządny deszcz, który lunął ciągiem od razu tworząc kałuże błota, rozbudziło to samice. Zdała sobie sprawę, że nie wie gdzie jest,
gdzie ja wyniosło? Nic wokół nie było znajomym terenem.

Eredin? Co teraz?


poniedziałek, 16 września 2019

niedziela, 18 sierpnia 2019

Od Ferishii - nie wszystko złe, co się źle zaczyna?

- I wtedy tata zrobił hoooop i dorwał tego zająca! - Szczeknął malec z przejęciem, rozkładając przy tym przednie łapy, by dodać dramatyzmu swojej wypowiedzi. Próba gestykulacji zakończyła się jednak niezdarnym fikołkiem, który wywołał salwę śmiechu u pozostałych szczeniaków.

- Też kiedyś będę dzielny jak tata. Będę polował na duuużą zwierzynę - kontynuował malec jak gdyby nigdy nic, podniósłszy się uprzednio z ziemi i dumnie wypiąwszy pierś.

- Ta, jasne! - odszczeknął mu inny z gromadki, wyraźnie cieszący się posłuchem u pozostałych. - Chodźcie, idziemy od tej ofermy! 

Małe futrzane kulki oddreptały na chwiejnych nóżkach kawałek dalej, zostawiając przyszłego bohatera zupełnie samego. Uszka wilczka opadły bezwładnie, a w kącikach oczu zaczęły gromadzić się pierwsze łzy.

- Nie przejmuj się, Flint. - zagadnęła malca Ferishia - Twój tata jest naprawdę dzielnym łowcą. A ty nosisz w sobie jego geny. Na pewno mu kiedyś dorównasz. Musisz tylko poćwiczyć.

- W takim razie nie będę tracić czasu! - Pyszczek malca momentalnie się rozpromienił, a krótki ogonek zaczął merdać na wszystkie strony. Jak wystrzelony z procy, Flint popędził w kierunku nakreślonych na ziemi symboli, które miały służyć nauce celności w polowaniu. 

Zadaniem ćwiczącego było doczołgać się do linii i wyskoczyć z niej prosto na narysowany punkt. Ferishia uśmiechnęła się pod nosem, widząc starania szczeniaka. Skradając się, unosił zad o wiele za wysoko, przez co nie mógł przyjąć odpowiedniej pozycji do skoku i nie był w stanie sięgnąć celu. Zaraz mu pomogę, pomyślała wadera, tylko najpierw przemówię do rozumu tej gromadce.

Ferishia bardzo lubiła zajmować się szczeniakami, chociaż w watasze nie brakowało opiekunów i jako alfa wcale nie musiała brać na swoje barki tego obowiązku. Obserwowanie dziecięcych igraszek przypominało jej jednak czasy, gdy sama była ledwie szczenięciem, wiodącym sielankowe życie z matką. Może nie miała wtedy wiele, ale mimo wszystko potrafiła być szczęśliwa. Tak... dzieci każdą sytuację potrafią przemienić w zabawę.

- Ej, wy! - Zakrzyknęła w stronę oprawców Flinta, w jej głosie nie było jednak agresji. - Nie uważacie, że postąpiliście...

Grzmot. Nie, nie grzmot. To było coś o wiele silniejszego. Postawiła na sztorc uszy, nasłuchując.

- Nigdzie się stąd nie ruszać! - Powiedziała stanowczo, wybiegając z pomieszczenia mieszczącego się pod korzeniami starego dębu.

Wystawiła głowę z kryjówki i zobaczyła to. Zbliżało się do niej, nie, rosło, w zastraszającym tempie wypełniając jej pole widzenia...

***

Znów ten sam koszmar. Ferishia obudziła się, jej serce biło tak mocno, jakby chciało wyrwać się z jej piersi; w uszach czuła rytmiczne pulsowanie krwi. 

Od tego tragicznego dnia co noc nawiedzało ją to samo wspomnienie... wydarzenie, które zmieniło wszystko. Wielka eksplozja.

Kiedy jej serce uspokoiło się, wstała powoli. Czy to skała zrobiła się jeszcze twardsza, czy też straciła na wadze, pozbawiając kości miękkiego oparcia - nie wiedziała. W ostatnich dniach nie próbowała nawet myśleć, skupiając się wyłącznie na przetrwaniu. Każda myśl o jej dawnej watasze, o bliskich, którzy mogli nie żyć, przyprawiała ją o łzy. Spędzała noce w tej ciasnej norze wraz z karaluchami i pająkami, które wydawały się równie zagubione w nowej rzeczywistości jak ona.

Niechętnie wyszła z jaskini, mrużąc oczy, które po chwili zaczęły ją piec od obecnego w powietrzu pyłu. Spostrzegła jednak zarys krztałtu, szybki ruch. Nie czekając rzuciła się na stworzenie. Nie obchodziło ją, że mogło być niebezpieczne. Była tak głodna, że nie potrafiła się oprzeć wizji posiłku. Tym razem miała szczęście. Zatopiła kły w szczurze - śmierdzącym, ukurzonym, ale jednak tłustym i pożywnym. Zwierzę pisnęło cicho. Zdążyło nawet machnąć łapą, zostawiając krwawy ślad na pyszczku wadery, po chwili jednak jego ciałko zwiotczało. Ze smakiem, jakby był to największy rarytas, Ferishia skonsumowała zwierzę, ze smutkiem patrząc na kilka zmarnowanych kropli jego krwi, które wsiąkły w suchą, jałową ziemię.

Już miała wracać do domu, by schować się przed tym zimnym, nieprzyjaznym światem, gdy nagle...

- A niech to szlag! - usłyszała daleki, stłumiony głos. 

Czym prędzej popędziła w stronę, z której dobiegał, przepełniona nadzieją. Od wielu dni nie miała się do kogo odezwać. Gdy znalazła się już na tyle blisko, by widzieć postać, zawahała się, czy się ujawniać. Bądź co bądź, nie wiedziała, czy nieznajomy będzie mieć dobre intencje. 

Zanim zdążyła podjąć decyzję, nieznajomy, mrucząc pod nosem, odwrócił się w jej stronę i dojrzał jej sylwetkę. Zmrużył oczy, oceniając kształt, po czym wypalił:

- Aaa! Wilk!

- Spo... - zaczęła Ferishia. Dawno nieużywane struny głosowe przypomniały o sobie paleniem w gardle. Mimo tego wilczyca odchrząknęła, by oczyścić gardło i zaczęła ponownie, przekręcając głowę na bok, by bliżej przyjrzeć się nieznajomemu. - Spokojnie. Nic ci nie zrobię. 


***
Nieznajomy? Albo nieznajoma?
(zaklepane dla Harbingera)
© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X X X