wtorek, 17 września 2019

Od Amphibii do Eredina

  Gwieździste acz lekko zachmurzone, nocne niebo trwało tej nocy nad ziemią.
Pewnie nie jednemu w tych czasach zabrałby ten widok dech w piersiach,
jednak nie Amphibii. Zbudziła się ze snu otwierając delikatnie oczy, dwa żółte punkciki
zabłyszczały w ciemności. Ciało smoczy, chociaż pokryte mnóstwem szczelnych, grubych
łusek, jak na zawołanie zatrzęsło się ulegając temperaturze. Wszystko przez chłód nadchodzący
z impetem z uchylonego wejścia do jej sypialni - zardzewiałego od dołu, czerwonego kontenera,
w którym lubiła spać. Był to największy kontener z zastanych przez nią na, o dziwo, w miarę dobrze zachowanym wraku statku towarowego, który sobie przejęła. Warknęła cicho.
Dobrze wiedziała, że nie może się tu zatrzasnąć z powodu braku klamki wyjściowej lub innego narzędzia umożliwiającego swobodne otwieranie i zamykanie.
Powietrze jakby zasyczało w jej kierunku nieprzyjemnie szczypiąc w ogon.
Drugim pomysłem był ogień, ale nie mogła rozpalić go w tym miejscu, ponieważ jego siła stopiłaby metal, a poza tym było tu mało miejsca na ognisko. Młoda nigdy nie lubiła zimna,
w ciągu dnia zrobiła więc co mogła, by ocieplić pomieszczenie. Przyniosła stare koce wełniane znalezione w jednym z mniejszych kontenerów,  wypełniła też kąty igliwiem,
niestety dziś na zewnątrz było chłodniej niż zazwyczaj i nie zdołało to pomóc by spać ze spokojem. Westchnęła a przy jej nosie utworzył się widoczny obłok pary wodnej. Kopnęła w drzwi jedną
z tylnych nóg, otworzyły się z hukiem, a niezadowolona samica wyszła ze swego  pokoju tyłem. Stwierdziła, że się przeleci parę kilometrów dla rozgrzewki. Szybkim ruchem rozłożyła skrzydła, okazała zęby z rozdrażnienia gdy wiatr zawiał w jej stronę przynosząc warstwę kurzu.
Wzbiła się w powietrze zostawiając za sobą jeszcze większą chmurę pyłu
i przyjmując na klatę nieregularne powiewy, ruszyła w stronę gór.
  Nieco zaspana przemierzała wzgórza, ale z równym do oddechu tempem.
Znała te drogę już na pamięć, myślała,że nic nie może jej tu zaskoczyć. Jeszcze kilka metrów
i trafiłaby w swoje ulubione miejsce, jednak niespodziewanie, kiedy zleciała niżej, w prawo po skosie, pojawiła się przed nią wielka chmura burzowa i zaatakowała smoczycę
pięcio milimetrowym gradem. Przysłoniła oczy przednimi łapami, oczywiście grad krzywdy
zrobić jej nie mógł, tylko czuła, że mocno w nią uderza, leciała dalej przed siebie, niestety
znalazła się na linii udarzenia pioruna, dostała cios w ogon, poczuła jakby się palił i spanikowała, przez co straciła równowagę i runęła w dół. Jeszcze chwilę machała skrzydłami chcąc
utrzymać się w powietrzu, ale skoro nawigator wysiadł, musiała wylądować. Gdy chciała wskoczyć na wystającą półkę skalną kolejna błyskawica trzasnęła tuż obok niej,
Amphibia odskoczyła prześlepiona światłem, kamienie ze stropu skruszyły się i posypały w dół garściami. Ostatnie co pamiętała to, że uderzyła w dużą, nieco kanciastą, czarną skałę,
ale coś podejrzanie ciepła była ta skała gdy się z niej osuwała na podłoże...
  Zbudziła się kilka godzin później, około świtu, podskoczyła na sześć łap i dzieżko oddychając zaczęła się rozglądać w obie strony. Nikogo w pobliżu.
Usiadła, ale nie na długo, bo od zada przeszył ją kujący ból aż do ostatniego kolca na ogonie. Burknęła coś jak szczeniak i wstała z powrotem. Wychyliła głowę i uniosła prawe
skrzydło by zobaczyć jak bardzo ucierpiała. Ku jej szczęściu ogon nie był wcale spalony, tylko
trochę napuchł. Już chciała zacząć go lizać, by ukoić uraz, już wyjmowała język, gdy usłyszała
basowe chrząknięcie. Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na skos.  Leżał tam trzy metrowy
osobnik płci męskiej. Czerwonooki smok podrapał się po szyi. Amphibia natychmiast podskoczyła
i zwróciła się ciałem w jego stronę. Niczym kot uniosła grzbiet w górę i ukazała rząd swych
ostrych zębów patrząc na niego z góry. Nieznajomy wstał na cztery łapy i zamachnął ogonem.
Był wyższy od czerwonej o jakieś pół metra w kłębie. Skuliła uszy, ale nie cofnęła się ani na krok. Wpadła na pomysł, wstała na dwie tylne łapy unosząc dumnie resztę kończyn w górę.
Ponownie była wyższa, więc się uśmiechnęła. Przeciwnik jednak nie próżnował, zmrużył na moment oczy jakby oceniając stan smoczycy naprzeciw niego, po czym niespiesznie się podnosząc
także wstał na tylne nogi, pokazując swoją przewagę wzrostu. Smoczyca jak ukazała, tak samo szybko schowała uzębienie lecz tym razem w niezadowolonym grymasie.
Skoro nie wyszło "na stojaka",czas na szerokość! Rozpostarła swe skrzydła, jej smoczą dumę,
odbył się przy tym charakterystyczny szum, rozciągnęła kości delikatnie. I co teraz?
 Skalisty smok kilka sekund po niej pokazał swoje skrzydła, te Amphibii były o tylko cztery  centymetry krótsze, ale wciąż mniejsze. Dziwnie się czuła. W dodatku gdzieś z tyłu głowy przebiegła myśl, że mogła nie wpaść na skałę, ale własnie na śpiącego samca, gdyż na zadowolonego ze swej przewagi wcale nie wyglądał... Odtworzyła sobie w głowie taka scenę i podniosła na niego zawstydzony wzrok. Poddała się, schowała skrzydła składając je od deski do deski
i położyła się przed nim, patrząc w bok, jako przeprosiny za dziecięce zachowanie.
Nigdy wcześniej nie spotkała większego osobnika od niej samej. - Prz... - zaczęła i na twarzy miała głupi wyraz - Praszam - w końcu wypowiedziała. Chyba mocno uderzyła się w głowę...
Samiec usiadł, ciężko westchnął i tylko mrugnął, ale czuła, że oznaczało to: "No w końcu''.
Nastała niezręczna cisza, w dodatku spadł deszcz, porządny deszcz, który lunął ciągiem od razu tworząc kałuże błota, rozbudziło to samice. Zdała sobie sprawę, że nie wie gdzie jest,
gdzie ja wyniosło? Nic wokół nie było znajomym terenem.

Eredin? Co teraz?


Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X X X